astek |
Wysłany: Wto 1:19, 07 Sie 2007 Temat postu: |
|
Raz w tygodniu, w piątek lub w sobotę, gdy słoneczko świeci pięknie a zielona trawka buja się wesoło, kołysana letnim zefirkiem, wsiadam na mój wysłużony, lecz ciągle wierny rower marki "Wigry 3" z doczepionym modułem koszyka na bagażniku i dziarsko pedałując połykam kołami asfalt, kierując się ku tętniącym prostym, nieskomplikowanym życiem podmiejskim wioskom. Po dojechaniu na miejsce lokalizuję przy pomocy mych lekko zezowatych patrzałek - uzbrojonych w lunetę dziadka z I wojny światowej - najbliższe pastwisko, i lekkim - aczkolwiek pewnym siebie - krokiem zmierzam w jego stronę, doprecyzowując jednocześnie do perfekcji mój chytry plan.
Gdy zbliżę się do pastwiska na tyle blisko, aby swobodnie dostrzegać krwawe, dzikie błyski w oczach spokojnych, wydawaoby się, jałówek, padam na ziemię i czołgam się dalej niczym najlepiej wyszkolony komandos z Lublińca, świadom swego otoczenia w każdym aspekcie - geograficznym, geologicznym, przyrodniczym, klimatycznym i pozostałym. Niczym wojownik ninja ze średniowiecznej Japonii lawiruję pomiędzy niczego nie podejrzejrzewającymi jałówkami, bezszelestnie przenikam pomiędzy krwiożerczymi krowami mlecznymi i niczym duch omijam najdziksze byki, bezwględnie i nieomylnie dążąc ku memu celowi - zbiorowisku krowich placków na środku pastwiska. Gdy już osiągnę ten dostojny skarbiec, zaczynam - ostrożnie, aby nie naruszyć żadnego - pakować krowie placki do plecaka, owijając każdy z nich w babmusową matę, która nie pozwala mu się rozpaćkać, zapewniając jednocześnie doskonałą wentylację. Gdy już wszystkie placki znikną w mym pojemnym plecaku komandosa, tą samą co wcześniej drogą wycofuję się na skraj pastwiska, aby po chwili z miną zwycięzcy odjechać ku miastu pod czujnym spojrzeniem nie podejrzewającego niczego bydła.
Gdy już powrócę do mego rodzinnego domu, przychodzi czas na swiętowanie - rozpalam ogromny piec kaflowy, w którym od pokoleń rodzinia ma przygotowywała wypieki dla połowy miasta, z delikatnością i zrozumieniem podsycam ogień starannie wyselekcjonowanym brzozwym drewnem, aż warunki będą idealne. Wtedy właśnie wsuwam do pieca krowie placki w żeliwnych formach, formując tą cudowną brązową masę w gwiazki, serduszka i bochenki. Pod mym czujnym okiem wypieki rosną, dojrzewają, aby stać się na końcu sławnymi toruńskimi pierniczkami... |
|